Bisior o nowej płycie Sorry Boys - Roma (recenzja)

Trochę trudno zabrać się za pisanie „recenzji” płyty, którą stworzyli bliscy ludzie. Polecamy recenzję albumu Roma grupy Sorry Boys.

Słucham tej płyty już od dwóch tygodni. Słucham i ciągle chce coś napisać. Zamiast pisać słucham i zastanawiam się. Dlaczego Sorry Boys to wciąż tylko alternatywny przedsionek wielkiej, pozornie pałacowej, sali gwiazd?

 

Trochę trudno zabrać się za pisanie „recenzji” płyty, którą stworzyli bliscy ludzie. Z jednej strony uwielbiam ich za normalną codzienność, z drugiej podziwiam za niecodzienną, artystyczną odległość.

 

Pierwszy album Sorry Boys spadł na mnie niespodziewanie. Nie miałem żadnych oczekiwań, nie zastanawiałem się. Po prostu połykałem kolejne kawałki, wsłuchując się w brzmienia, łkające gitary, zadziwiające wokalizy i soczyste, unoszące się w przestrzeni melodie. Przy Vulcano było już inaczej. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy czekały porównania. Po The Sun, czas na Phoenix, z zapachem clannad-owych klawiszowych, które przybliżały analogowe kolory lat osiemdziesiątych. Wreszcie ciary przy Leaving Warsaw, dzięki podniosłym, lekko mrocznym syntezatorowym akordom, rozrywającym pozorny spokój. Jednak czasem miałem wrażenie, że moi przyjaciele szukając zaskakujących rozwiązań produkcyjnych, zgubili zaskakująco dobre melodie.

 

Jak będzie teraz? Wracam zaskoczyło ludową wokalizą. Eh. Znowu przekombinowali? Nie. Okazuje się, że z każdym taktem, każdym dźwiękiem piosenka nabiera mocy. Wszystko smacznie wyważone, wystrzela w refrenie, który szybko wbija się do głowy i zostaje na długo. Chyba już ciężko wyobrazić sobie ten numer bez głosu Pani Apolonii. Jej barwa jest niczym przyprawa, podkręcająca smak dania.

 

 

Zobacz klip: Sorry Boys - Wracam (official video)

 

 

 

Początek płyty atakuje przebojowym Apollo. Od pierwszych dźwięków gitary basowej jestem kupiony. Lordrozpycha się w moich uszach leniwie i płynie unoszony pięknymi głosami Soul Connection Gospel Group. Delikatne akordy fortepianu i przez chwilę czuję się, jakbym siedział w małej knajpce. Roma sączy się delikatnie. Kazoo zawodzi lirycznie, a za oknem miarowo puka w szyby deszcz. Śpiewam pod nosem Alleluja, falując za biurkiem, a palce rytmicznie wystukują kolejne słowa.

 

Mojo rzuca muzyczny urok. Kiedy Bela śpiewa Use your forces inside out znów słyszę cudowne echo wokaliz Elizabeth Fraser. Muzyczna pajęczyna rozpięta między kolejnymi uderzeniami perkusji otacza i zatrzymuje na dłużej. Supernowa wiruje i kołuje w głośniku, aby zapaść się w nostalgii Miasta Chopina, które wypełnia rytmicznie krocząca, przejmująca zaduma. Water uderza w głośniki falą refrenu, aby ukołysać nas w oczekiwaniu na piękny finał. Bo na tej płycie zdarzają się zwyczajne cuda, zamknięte w słowach i dźwiękach. Muskają nasze policzki ciepłym wiatrem pięknych słów, gorącymi brzmieniami, spokojem i nadzieją zaklętą w ulotnych melodiach. Bisior (fot. Sonia Szostak)

 

 

Recenzja została opublikowana na portalu Kulturalna Planeta

Skomentuj